O Księdze Wieszczb słyszałam już jakiś czas temu. Pozytywne opinie zachęciły mnie do sięgnięcia po nią gdy ukazała się w polskim przekładzie. Przyciągnęła mnie obietnica magicznej przygody i odkrywania rodzinnych tajemnic.
Powieść ma dwa poziomy. W pierwszym narratorem jest główny bohater, Simon Watson, bibliotekarz, któremu opłakany stan rodzinnego domu stojącego na klifie, a także cięcia budżetowe w miejscu pracy spędzają sen z powiek. Na dodatek dociera do niego dziwna przesyłka - starodawna księga, która ma rzucić światło na historię jego rodziny. Specyficznej, cyrkowej rodziny, w której co pokolenie samobójczą śmiercią przez utopienie umiera kobieta.
Drugi poziom to historie z przeszłości dotyczące obwoźnego cyrku Peabody'ego i jego osobliwości - magiczna, pełna sekretów, wciągająca opowieść, odpowiednio dozowana czytelnikowi, przerywana w kulminacyjnych momentach dociekaniami Simona.
Aż trudno uwierzyć, że Księga Wieszczb jest debiutancką powieścią Eriki Swyler. To historia dopieszczona, z umiejętnie budowanym napięciem, tajemnicą, którą odkrywa się z zaciekawieniem, z lekkim dreszczykiem. Żałuję tylko, że niektóre poboczne (a odgrywające ważną rolę) postaci jak Enola czy Frank zostali potraktowani odrobinę po macoszemu, oraz, że ciężko było mi polubić głównego bohatera. Prawdziwą siłą książki nie są jednak - o dziwo - bohaterowie z czasów teraźniejszych, a odkrywana powoli na kartach starodawnych ksiąg tajemnicza historia trupy cyrkowców.
Pomimo pewnych aspektów, które według mnie mogły być lepiej wykorzystane lub bardziej rozbudowane, Ksiega Wieszczb oczarowała mnie. To książka dla tych, którzy lubią owiane tajemnicą opowieści, odkrywanie rodzinnych sekretów i historie doprawione odrobiną magii.
8/10